Thayer Steve - Pogodynek, j. LITERATURA POWSZECHNA

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Steve Thayer
POGODYNEK
Prolog
Zdawałoby się, że w piekielnym skwarze czerwcowego dnia
nie ma miejsca na zimną krew. Temperatura przekraczała 36 stop-
ni, a wilgotność względna powietrza sięgała 70 procent. Barometr
niezmiennie pokazywał ciśnienie 1006 hPa. Leciutka bryza wie-
jąca znad zatoki była ledwie wyczuwalna, a niewielkie puszyste
cumulusy nie dawały żadnej osłony przed popołudniowym słoń-
cem. Panował straszliwy upał.
Z mrocznego cienia wyłoniło się monstrum w masce i stanę-
ło w oślepiającym blasku. W tak gorący dzień niewiele miejsc
nagrzewało się tak bardzo, jak najwyższa platforma położonego
w śródmieściu piętrowego parkingu. Lejący się z nieba żar roz-
palał betonową nawierzchnię, a powietrze było tak rozpalone, że
ledwie dawało się nim oddychać. Do kalendarzowego lata pozo-
stał tydzień, ale spiekota już się zaczęła. Tajemnicza istota zaczęła
ciężko dyszeć, po czym uniosła rękę, by zasłonić oczy przed
jaskrawymi promieniami słońca. Z powodu upału na górnej plat-
formie stał tylko jeden zaparkowany w rogu samochód.
Wielopoziomowy parking Sky High znajdował się u podnóża
najwyższego budynku w mieście. Strzeliste maszty umieszczone
na dachu wieżowca zapewniały całej okolicy elektroniczną stra-
wę programów telewizyjnych. Plątanina cieni tych gigantycznych
anten pokrywała leżący poniżej dach parkingu. Potwór w masce
wszedł w oplatającą rozpalony beton sieć i ukrył się w metalicz-
nym półmroku.
Spojrzał w kierunku samochodu. Była to Honda prelude
o lśniącej czystością czerwonej karoserii. Przyjeżdżała nią młoda
7-
kobieta, która codziennie parkowała w tym samym miejscu, w na-
rożniku, gdzie padał cień górującego nad platformą budynku. Tuż
obok samochodu znajdowała się pokaźna stacja transformatoro-
wa o ścianach w oliwkowozielonym kolorze. Na drzwiach stacji
widniały jaskrawożółte naklejki, które ostrzegały przed niebezpie-
czeństwem porażenia prądem oraz informowały, że obiekt należy
do spółki Northern States Power. Za tym właśnie transformatorem
ukrył się tajemniczy osobnik. Ciężko dysząc, przylgnął do wyso-
kiej otynkowanej ściany, przykucnął i czekał.
Było mu duszno pod maską. Wielka, czarna mucha zabrzęcza-
ła, krążąc wokół skórzanego trójkąta naszytego w miejscu nosa.
Odegnał ją machnięciem ręki. Skierował wzrok w stronę nieba na
zachodzie. W powietrzu unosiły się maleńkie drobinki pyłu, któ-
re okrywały miasto kożuchem brudnej mgły. Mijały lata, a smog
coraz bardziej dawał się we znaki. Temperatura wzrosła o jeden
stopień, a wilgotność powietrza zwiększyła się o jeden procent.
Była to najgorętsza część dnia. Miało tak pozostać przez godzinę,
a potem zacząć się z wolna ochładzać.
Z jakiegoś powodu młoda właścicielka hondy wychodziła z pra-
cy wcześniej niż inni. Zawsze była sama. W ręku niosła aktówkę.
Miała zadbaną, smukłą sylwetkę i ubierała się tak, jak przystało na
kobietę biznesu, bez krzykliwych akcentów, skromnie i tradycyj-
nie. Z daleka wydawała się pospolita i bezbarwna. Miała krótkie,
brązowe włosy, które okalały pociągłą twarz. Było to wszystko,
co napastnik wiedział na jej temat. Kobieta miała jednak pewien
osobliwy nawyk. Zawsze otwierała najpierw drzwi po stronie pa-
sażera i kładła aktówkę na przednim siedzeniu, jak gdyby było to
dziecko, a dopiero potem okrążała samochód i zajmowała miejsce
za kierownicą. Ten zabawny rytuał od razu przykuł jego uwagę.
Rozsunęły się drzwi windy. Dokładnie o tej samej porze co zwy-
kle. Kobieta była punktualna. Odgłos jej kroków niósł się echem
w rozpalonym powietrzu. Przyczajony osobnik zaczął oddychać
coraz szybciej. Spod jego maski dobiegał odrażający i straszliwy
charkot. Napastnik poczuł tępy ucisk w żołądku, serce ogarnął lo-
dowaty chłód. Gwałtownie poderwał się na nogi.
8-
Kobieta przeszła przez kratownicę cieni telewizyjnych anten
i zbliżyła się do samochodu. Wsunęła kluczyk do zamka, pocią-
gnęła za klamkę i delikatnie ułożyła teczkę na przednim siedzeniu.
Następnie wyprostowała się i zatrzasnęła drzwi.
Z daleka atak mógłby wyglądać niemal komicznie. Gło-
wa kobiety odskoczyła do tyłu tak gwałtownie, że jej nogi wy-
strzeliły w powietrze. Potem napastnik powlókł bezwładne ciało
i zniknął wraz z nim za dużą, oliwkowozieloną bryłą transforma-
tora. Wszystko odbyło się bez najmniejszego hałasu. Ofiara nie
stawiała żadnego oporu poza jednym wierzgnięciem nogą. Cała
duma, jaką w sobie nosiła, cały zapał i energia, jakich potrzebuje
kobieta, by zaistnieć w świecie mężczyzn, pozostały w aktówce
leżącej na przednim siedzeniu samochodu. W ostatnich chwilach
swego życia, ukryta pomiędzy ścianą i transformatorem, była tak
bezbronna, jak szmaciane lalki, którymi bawiła się w dzieciństwie.
Jednak w ciągu najbliższych lat wierzgnięcie jej nogi miało
wstrząsnąć posadami dumnego stanu. Ten jeden ruch miał roz-
budzić atmosferę nienawiści w miejscu, gdzie nienawiść popadła
już w niełaskę, miał pochłonąć miliony dolarów, które wydano na
policyjne śledztwo i honoraria prawników, miał wreszcie zmienić
prawo, które uznano kiedyś za nienaruszalne...
Nie, kobieta nie kopnęła napastnika. Kiedy ten oplótł szyję
ofiary silnym ramieniem, obrócił jej ciałem z takim impetem, że
dosięgnęła nogą ściany i odruchowo odepchnęła się od niej. Męż-
czyzna zatoczył się i uderzył plecami o transformator, z wnętrza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ministranci-w.keep.pl