Thackeray - Pierścień i róża, Książki, 1 - książki, książki 2, 16 - książki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
WILLIAM MAKEPEACE
THACKERAY
PIERŚCIEŃ I RÓŻA
CZYLI
HISTORIA LULEJKI I BULBY
PANTOMIMA PRZY KOMINKU
DLA DUŻYCH I MAŁYCH DZIECI
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W którym jest pięknie opowiedziane, jak dostojna rodzina królewska
zabawiała się przy śniadaniu
Oto raczył zasiąść do stołu Walorozo XXIV władca Paflagonii, w towarzystwie swej kró-
lewskiej małżonki i królewskiej jedynaczki Angeliki. Właśnie oddano mu list zapowiadający
rychłe odwiedziny królewicza Bulby, pierworodnego syna i następcy tronu króla Padelli I,
rządzącego miłościwie w państwie Krymtataria. Spójrzcie, jakim zachwytem opromienione
jest oblicze Jego Królewskiej Mości. Odczytywanie listu króla Padelli tak dalece pochłania
jego uwagę, że nie widzi nawet szeregu dostojnych jaj na miękko i jaśnie oświeconych bułe-
czek leżących przed nim na stole.
– Bulbo przyjeżdża! Ów zuchwały, dzielny, rozkoszny Bulbo! – wykrzyknęła radośnie
księżniczka. – Taki przystojny, wytworny i dowcipny! Mężny zdobywca państwa Rimbom-
bamento, który w walnym starciu własną ręką położył trupem dziesięć tysięcy olbrzymów!
– A tobie kto o tym opowiadał, moja duszko? – zapytał Jego Królewska Mość.
– Mój mały paluszek – odparła figlarnie Angelika.
– Biedny Lulejka! – westchnęła królowa zagryzając herbatę biszkopcikiem.
– Ach, ten Lulejka! – zaśmiała się księżniczka i lekceważąco odrzuciła w tył głowę, zdob-
ną w tysiące najmisterniej zakręconych papilotów.
– Chciałbym, żeby tego Lulejkę raz już dia... – zaczął król, ale królowa przerwała mu
szybko:
– Chciałbyś zapewne, żeby jak najprędzej wyzdrowiał. Otóż, najdroższy, już mu znacznie
lepiej. Napomknęła mi o tym Rózia, służebna Angeliki, kiedy mi dziś z rana przyniosła do
łóżka herbatę.
– Wiecznie tylko pijecie tę herbatę! – żachnął się niecierpliwie monarcha.
– Lepiej pić herbatę niż wino i wódkę – powiedziała dobitnie Jej Królewska Mość.
– No, no, kochanko, ja przecież także pijam czasem herbatę – wyrzekł pojednawczo wład-
ca Paflagonii usiłując pokryć uśmiechem niemiłe wrażenie, jakie na nim zrobiły słowa królo-
wej. – Angeliko – przeszedł szybko na inny temat – sądzę z kilkometrowych rachunków two-
jej krawcowej, że nie zbywa ci na pięknych toaletach, w których się godnie zaprezentujesz
naszemu gościowi. Musicie obie z matką pomyśleć o urządzeniu jak najwspanialszego przy-
jęcia. Pewnie zechcecie urządzić kilka rautów i balów. Ja bo zawsze byłbym raczej za po-
rządną królewską ucztą, ale każdy ma inny gust. Prosiłbym cię też, duszko – tu zwrócił się do
królowej – żebyś raz już przestała nosić tę odwieczną suknię z niebieskiego aksamitu, w któ-
rej od pięciu lat widuję cię na wszystkich audiencjach. Kup sobie także nowy naszyjnik, tylko
niedrogi, ot tak, za jakieś sto, sto pięćdziesiąt tysięcy dukatów.
–A Lulejka, najdroższy?
– Lulejka? A niechże idzie do dia...
– Ależ, mężu! Królu! – krzyknęła Jej Królewska Mość – przecież to twój bratanek! Jedyny
syn nieboszczyka króla!
– Więc niechże idzie do... krawca i zamówi sobie nowe ubranie. Każ Mrukiozie wpisać je-
go rachunek na koszt państwa. A niechże go Bóg skarze... to jest, chcę powiedzieć: niech go
Pan Bóg kocha, tego lubego Lulejkę! Niech mu tam zresztą Mrukiozo dołoży parę dukatów
4
na drobne wydatki. A jak pojedziesz po naszyjnik, wybierz sobie przy tej okazji i parę branso-
let, moja Jejmość Pani Walorozo!
Jej Królewska Mość, czyli Jejmość Pani Walorozo, jak ją żartobliwie nazwał monarcha, bo
i królowie w zamkniętym kółku rodzinnym lubią czasem pożartować, uścisnęła swego mał-
żonka i objąwszy wpół córkę (członkowie dostojnej tej rodziny kochali się nader czule) opu-
ściła z nią salę jadalną, żeby wydać rozporządzenia na przyjęcie zagranicznego gościa.
Ledwie podwoje zamknęły się za królową, zgasł uśmiech rozchylający wargi monarchy,
zgasła duma bijąca z królewskiego czoła. W czterech ścianach jadalnej sali król Walorozo
pozostał sam – a gdy królowie są sami, zaraz czują dobrze, że nie różnią się niczym a niczym
od zwykłych, najzwyklejszych śmiertelników.
Gdybym miał pióro słynnego poety Bombastiniego, pokusiłbym się może o uczczenie w
rymowanej mowie zmarszczki fałdującej dostojne czoło monarchy, opiewałbym jego błysz-
czące oczy, jego długi czerwony nos, jego szlafrok kwiecisty, zatabaczoną chustkę do nosa i
wyszywane perełkami pantofle. Nie czując się jednak na siłach, bym dorównać mógł w opi-
sach moich temu poecie, poprzestaję na krótkim stwierdzeniu, że Walorozo pozostał sam.
Przez chwilę nasłuchiwał, czy kroki królowej ucichły, po czym schwycił ze stołu jeden ze
srebrnych kieliszków do jajek, wyrzucił zeń jajo, chyłkiem podsunął się do kredensu, wyjął
flaszkę gdańskiej wódki, nalał kieliszek po brzegi i wychylił go duszkiem. Powtórzywszy to
kilka razy, zaśmiał się do siebie i zamruczał z lubością: – Ha! Ha! Teraz dopiero Walorozo
jest prawdziwym mężem! – Pociągnął znowu tęgi łyk i mówił dalej: – Hej, hej, zanim dosta-
łem się na tron królewski, nie znałem nawet smaku tego upajającego trunku. Po prostu wstręt
czułem do niego i woda źródlana była mi jedynym napojem. W tanecznych pląsach spływał
potok ze skał, a ja z rusznicą biegłem w leśny mrok, stopami strząsałem rosę z rdzawych
mchów, szukając śladów jeleni i łań. Ale, jak prawdziwe są te wieszcze słowa:
Królewskiej głowie zbyt ciąży korona...
Lecz skoro już ją skradłem bratankowi... skradłem? Co mówię! Gdzieżbym znowu ukradł,
cofam to wstrętne, nienawistne słowo! Nie, nie, nie skradłem, jeno na swą męską głowę wło-
żyłem świetną królewską koronę. I odtąd jabłko piastuję jedną dłonią, a paflagońskie berło
dzierżę drugą. Bo czyżby słaba, bezbronna dziecina, ledwie od piersi mamki odstawiona,
karmiona cukrem i papką na mleku, rządowi państwa tego podołała? Jakoż dźwignęłaby ber-
ło, koronę, jabłko i ojców ciężki miecz stalowy, broniący srogim władcom Krymtatarii wstę-
pu w granicę państwa Paflagonii?
W ten sposób usiłował monarcha udowodnić (choć samo się przez się rozumie, że niery-
mowane wiersze niczego jeszcze nie dowodzą), że najświętszym obowiązkiem jego jest:
mocno w dłoni dzierżyć, co raz w nią zagarnął. I teraz wprawdzie nasuwała mu się natrętna
myśl, że należałoby może zwrócić bratankowi bezprawnie zagrabione dziedzictwo, ale Jego
Królewska Mość w lot uspokoił sumienie nadzieją, jaką pokładał w projektowanym małżeń-
stwie córki swej z następcą tronu Krymtatarii. Stanowczo dobro państwa wymagało pokojo-
wego zakończenia krwawych wojen z niebezpiecznym sąsiadem. – Gdyby nawet nieboszczyk
brat mój, król Seriozo, powstał z grobu, przyklasnąłby zapewne tak świetnemu związkowi i
wydziedziczył tego niezdarnego Lulejkę – zamruczał pod nosem król. Zwykle wyobrażamy
sobie, że najsłuszniejsze jest to, co najbardziej nam samym dogadza, więc też i król zaraz
nabrał otuchy, przeczytał dzienniki, zjadł ze smakiem jaja na miękko i maślane bułeczki, a
potem zadzwonił po swego ministra.
Królowa zastanawiała się przez chwilę, czy nie należałoby odwiedzić chorego bratanka.
Ale zaraz powiedziała sobie: – Najpierw obowiązek, potem przyjemność. Po południu wpad-
nę na momencik do tego biedaka, a teraz pojadę do złotnika wybrać naszyjnik i bransolety. – I
tak też zrobiła.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]